Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Bawiłyśmy się świetnie, chociaż jadłam już w życiu lepsze ciągutki. Kiedy wszystko było już zupełnie skończone, a my same, kuchnia i klamki od drzwi dostatecznie osmarowane i lepiące się, urządziłyśmy uroczysty pochód, wciąż jeszcze w naszych myckach i fartuchach; każda z nas uzbrojna w wielki widelec, warząchew, albo patelnię do smażenia. Maszerując tak gęsiego, obeszłyśmy puste korytarze i dotarłyśmy aż do sali profesorskiej, gdzie pół tuzina wykładowców spokojnie spędzało wieczór. Urządziłyśmy im serenadę ze śpiewami i tańcami i poczęstowałyśmy ich karmelkami naszego wyrobu. Nie śmieli odmówić, chociaż widać było, że nie mają zbyt wielkiego zaufania do naszych talentów kulinarnych. Opuściwszy wreszcie salę, pozostawiłyśmy ich ze zlepionemi ustami, nie mogących wymówić ani słowa.
Widzisz więc, Ojczulku, że moje wykształcenie robi postępy.
Wakacje skończą się za dwa dni; z przyjemnością myślę o zobaczeniu się znów z koleżankami. Moja komnata wieżowa jest ździebko samotna; kiedy dziewięć osób zajmuje dom zbudowany na czterysta, musi być w nim trochę pustawo.
Jedenaście stronic — biedny Ojczulku, jaki musisz być zmęczony! Zamierzałam napisać do pana krótki liścik z podziękowaniem — ale jak zaczynam, nie umiem skończyć; pióro samo leci po papierze.
Do widzenia i dzięki za pamięć o mnie. Czułabym się zupełnie szczęśliwą, gdyby nie jedna mała ciemna, groźna chmurka na horyzoncie — w lutym mamy egzaminy.

Pańska, kochająca pana,
Aga.

P. S. A może to nieprzyzwoicie pisać „kochająca“? Jeżeli naprawdę nieprzyzwoicie, proszę się na