Drogi mój Opiekunie-Ojczulku.
Czuję się trochę osamotnioną dzisiaj i stąd ten dodatkowy list w środku miesiąca. Na dworze rozsrożyła się straszna burza, śnieg wali o szyby mojego okna i o mury mojej wieży. Wszystkie światła w całej osadzie naszego kolegjum pogaszone, ja tylko po wypiciu czarnej kawy nie mogę zasnąć.
Urządziłam dzisiaj wieczorem proszoną kolację u siebie. Gośćmi moimi były: Sallie, Julja i Leonora Fenton; miałyśmy sardynki, przypiekane grzanki, marmoladę i kawę. Julja raczyła przyznać, że się dobrze bawiła, a Sallie została, aby pomódz mi pozmywać talerze i filiżanki.
Mogłabym z wielką dla siebie korzyścią poświęcić teraz trochę czasu łacinie — ale, niema co się łudzić, nie jestem zbyt zapaloną łacinniczką. Skończyłyśmy Liwjusza i De Senectute; teraz przechodzimy De Amicitia.
Czy nie miałby pan nic przeciwko udawaniu na pewien czas mojej babki? Sallie ma babkę, a Julja i Leonora mają nawet każda po dwie i dzisiaj wieczorem opowiadały każda o swojej i przeprowadzały porównania pomiędzy niemi. Niczego nie pragnęłabym tak bardzo, jak posiadania babki — to takie godne, szacowne pokrewieństwo. Jeżeli więc naprawdę nie ma pan nic przeciwko temu... Wczoraj, będąc w mieście, widziałam prześliczny czepeczek koronkowy, przybrany liljowemi wstążkami. Mam zamiar zrobić panu prezent z niego na pańską osiemdziesiątą trzecią rocznicę urodzin.
To zegar wieżowy wybija dwunastą. Zdaje mi się, że zaczynam być trochę śpiąca.