Jestem potworem.
Proszę, niech pan zapomni o moim okropnym liście zeszłotygodniowym — czułam się owego wieczora strasznie opuszczoną, nieszczęśliwą i chorą na gardło. Nie wiedziałam o tem, ale, widocznie, tkwiło już we mnie zapalenie migdałów, influenza i licho wie ile jeszcze rozmaitych paskudstw. Leżę w infirmerji od sześciu dni; dzisiaj po raz pierwszy pozwolono mi usiąść na łóżku i wziąć do ręki pióro i papier. Dozorczyni pielęgniarek jest bardzo surowa.
Wciąż myślałam tylko o tym liście i nie uspokoję się, dopóki mi pan nie wybaczy.
Czy nie wzruszy pana myśl o mnie z owiązaną twarzą i sterczącemi nad głową końcami chustki? Zupełnie jak uszy królicze. I pomyśleć, że uczyłam się cały rok fizjologji, a nie miałam nawet pojęcia o istnieniu gruczołów ślinowych. Jakże znikomą jest cała nasza wiedza!
Nie mogę dłużej pisać; kręci mi się w głowie, jak tylko dłużej siedzę. Proszę pana, niech mi pan zechce wybaczyć moje zuchwalstwo i niewdzięczność. Źle mnie wychowano.
Wczoraj wieczorem, kiedy zaczęło się już ściemniać, siedziałam na łóżku, wpatrzona przez szyby okna na jednostajnie spływające po nich krople i czułam się śmiertelnie znużona życiem w tej wielkiej instytucji. Wtem weszła do pokoju pielęgniarka z pudłem zaadresowanem do mnie, pełnem najcudniej-