Nie na tem jednak koniec utrapień tego dnia. Dalszy ciąg był jeszcze gorszy.
Deszcz lał, jak z cebra, nie mogłyśmy grać w golfa i zamiast tego musiałyśmy iść na gimnastykę; koleżanka, stojąca obok mnie, trzasnęła mnie rekiem w łokieć; po powrocie do domu przymierzyłam moją nową granatową suknię wiosenną; spódnica okazała się tak ciasną, że nie mogę w niej usiąść; piątek jest dniem porządkowania i służąca porobiła mi groch z kapustą w moich papierach na biurku; na deser dano nam trzęsionkę (mleko z żelatyną i zapachem waniljowym); przetrzymano nas w kaplicy o dwadzieścia minut dłużej, niż zazwyczaj dla wysłuchania kazania o kobiecych kobietach. I wreszcie, kiedy z westchnieniem dobrze zasłużonej ulgi zabrałam się do czytania „Portretu Damy“, jedna z dziewcząt, nazwiskiem Ackerly, o bezmyślnej, gąbczastej twarzy z beznadziejnie tępym wyrazem, bezgranicznie głupia, siedząca obok mnie na łacinie, ponieważ jej nazwisko zaczyna się na A (jaka szkoda, że pani Lippett nie nazwała mnie Zubrzycką!) zapukała, aby zapytać, czy lekcja poniedziałkowa zaczyna się od 69 czy od 70 § — i została CAŁĄ GODZINĘ. Tylko co odeszła.
Może pan sobie wyobrazić równie przytłaczający szereg niepowodzeń? Wielkie próby życiowe nie wymagają wyjątkowej mocy charakteru. Byle kto potrafi zachować się mężnie wobec tragicznego momentu, ale znosić z pogardą drobne przykrości codzienne — na to, doprawdy, wielkiej potrzeba tężyzny ducha.
Taki rodzaj odporności zamierzam właśnie wyrobić w sobie. Wmówię w siebie, że całe życie jest grą, którą muszę rozegrać tak umiejętnie i uczciwie, jak tylko potrafię. Jeśli okaże się, że wyjdę z niej pobitą, przyjmę przegraną z uśmiechem i wzruszeniem ramion; tak samo zachowam się wobec wygranej.
Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.