Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

ca i zacznę stawać się wielką autorką. Nie można powiedzieć, abym nie miała wysokich aspiracji. Czuję, że przedzierzgam się stopniowo w chodzącą doskonałość! Nadweręża się ona nieco pod wpływem chłodu i słoty, szybko się, natomiast, rozwija w promieniach słońca.
Jest to stałe zjawisko. Nie uznaję teorji, głoszącej, jakoby siła moralna rozwijała się najbujniej na podłożu przeciwności życia, trosk i rozczarowań. Tylko szczęśliwi ludzie promieniują ze siebie dobroć. Nie mam zaufania do mizantropów. (Piękny wyraz! Niedawno go poznałam). Pan nie jest chyba mizantropem, Ojczulku? Zaczęłam pisać panu o naszej osadzie. Chciałabym, żeby pan zawitał do nas na krótko chociażby i pozwolił oprowadzić się po niej.
— To bibljoteka. A to gazownia. Tamta gotycka budowla na lewo — to hala gimnastyczna, a romańska tuż obok niej — to nowa infirmerja.
O, umiem doskonale oprowadzać gości. Robiłam to przez całe życie w Ochronie i robiłam to samo przez cały dzień tutaj. Naprawdę.
A w dodatku oprowadzałam... Mężczyznę! Daję słowo!
Nadzwyczajny wypadek. Nigdy dotychczas nie rozmawiałam z mężczyzną, z wyjątkiem, rozumie się, Opiekunów naszych w Domu Wychowawczym i paru profesorów w kolegjum — ale ci się przecież nie liczą. Przepraszam pana, Ojczulku; nie miałam wcale zamiaru obrażania pana, wyrażając się w ten sposób o Opiekunach. Nie może mi się zupełnie pomieścić w głowie, aby pan miał być naprawdę jednym z nich. Napewno dostał się pan do Zarządu przypadkiem. Opiekun musi być gruby, uroczysty i łaskawy. Gładzi wychowanki po głowie i nosi gruby, złoty łańcuch od zegarka.
Otóż, wracając do mojego oprowadzania po kolegjum, chodziłam, rozmawiałam i piłam herbatę