Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

ba taki niepojęty zbieg okoliczności? Pani Semplowa nazywa go wciąż jeszcze „paniczem Jerry“ i nie przestaje opowiadać, jakiem był słodkiem maleństwem. Schowała nawet pukiel pierwszych obciętych jego włosów — jest rudy, a przynajmniej rudawy!
Od czasu kiedy dowiedziała się, że go znam osobiście, urosłam ogromnie w jej opinji. Fakt, że się ma zaszczyt znać jednego z członków rodu Pendletonów, najlepszym jest listem polecającym, otwierającym na oścież wrota Wierzbinek i serca ich mieszkańców. A śmietanką, co mówię? — kożuszkiem całego rodu jest „panicz Jerry“. Przyjemnie mi było dowiedzieć się, że Julja należy do bocznej, niższej gałęzi.
Życie na folwarku staje się coraz bardziej zajmującem. Wczoraj jechałam na wozie z sianem. Mamy trzy duże świnie i dziewięcioro prosiątek. Gdyby pan mógł widzieć, jak one śmiesznie jedzą. Będą niezadługo dużemi świniami! Mamy też mnóstwo malusieńkich kurczątek, kaczuszek, indyczątek i gąsiątek. Trzeba doprawdy być warjatem, żeby mieszkać w mieście, jeżeli się może mieszkać na wsi.
Mojem codziennem zajęciem jest podbieranie i wyszukiwanie jajek. Wczoraj spadłam z belki u pułapu stodoły, na który wlazłam, aby dostać się do gniazda, ukradzionego przez wielką czarną kurę. A kiedy podniosłam się z rozdrapanem do krwi kolanem, pani Semplowa opatrzyła mi je świeżemi liśćmi orzechowemi, powtarzając wciąż: — Boże mój, Boże! To jakby wczoraj dopiero panicz Jerry spadł z tej samej belki i tak samiuteńko zupełnie rozdrapał sobie kolano!...
Okolica tutejsza jest przepiękna. Mamy dolinkę, rzekę i cały szereg porośniętych lasem pagórków; w oddali bieleje wstęga gościńca, a po za nim sinieją zarysy wysokiej góry, którą chciałoby się połknąć po prostu, taka jest słodka.