ciastka w żółtem blaszanem pudle z niebieską pokrywką na najwyższej półce śpiżarni? — owszem, przechowuje! Czy istnieje jeszcze gniazdo bobaków w wydrążeniu skalnem na nocnem pastwisku? — tak, istnieje. Andrzej schwytał jednego dużego, tłustego, szarego tego lata; pewnie to dwudziesty piąty pra-pra-pra-pra-pra... wnuk tego samego, którego „panicz Jerry“ złapał, jak był małym chłopcem.
Nazywałam go bez ceremonji „paniczem Jerry“ i wcale się o to nie obrażał. Julja mówi, że nie widziała go nigdy takim rozgadanym; podobno bywa zwykle grubo nieprzystępny. Ale Julja nie ma ani trochę taktu, a z mężczyznami trzeba umieć się obchodzić. Pomrukują z zadowolenia, jeśli się ich gładzi w dół sierści, a otrząsają się, jeśli to robić pod włos (może to niebardzo eleganckie porównanie. Mówię, oczywiście, w przenośni).
Czytamy teraz dziennik Marji Baszkircewej. Czy to nie potworne? Niech pan posłucha: „Wczoraj wieczorem ogarnęła mnie czarna rozpacz, której dałam wyraz w jękach bólu i która doprowadziła mnie w końcu do takiej pasji, że chwyciłam zegar z jadalni i cisnęłam go w morze“.
Wie pan, już wolę nie być genjalną. Niełatwo chyba wytrzymać z genjuszami — tacy są niebezpieczni dla sprzętów domowych!
Boże! wciąż leje i leje bez przestanku. Popłyniemy chyba dzisiaj wieczorem do kaplicy.
Drogi Tatuńciu-Pajączku.
Miałeś kiedyś milusią, maluchną córeczkę, którą wykradziono ci z kołyski, kiedy była jeszcze niemowlęciem?