— „Dowodem prawdziwego umiłowania wiedzy“ — mówi profesor chemji — „jest niestrudzenie drobiazgowa analiza szczegółów“.
— „Pamiętajcie, panie, abyście nie gubiły się zbytnio w szczegółach“ — ostrzega profesorka historji. — „Główną rzeczą jest objęcie całokształtu z perspektywy dziejowej“.
I cóż pan na to? Jak sobie z tem poradzić? Jak wybrnąć z tych przeciwieństw między chemją a historją? Mnie osobiście lepiej przypada do gustu metoda historyczna. Jeżeli powiem np. że Wilhelm Zdobywca wylądował w 1494, a Kolumb odkrył Amerykę w 1066 czy 1100, czy kiedy to tam było, będzie to drobny szczegół, nie mający znaczenia podług naszej profesorki. Daje to uczucie pewności i swobody przy odpowiadaniu z historji, czego brak najzupełniej przy egzaminie z chemji.
Dzwonek na szósty wykład — muszę iść do laboratorjum i coś tam porobić z kwasami, solami i alkaljami. Wypaliłam kwasem solnym dziurę wielkości talerza na samym przodzie mojego fartucha laboratoryjnego. Zgodnie z teorją, powinnabym móc zneutralizować tę dziurę mocnym amonjakiem — czy nie tak?
W przyszłym tygodniu mamy egzaminy, ale kto ich się tam boi?...
Drogi Tatuńciu-Pająku.
Dmie wicher marcowy i niebo pokryte jest czarnemi, ciężko sunącemi chmurami. Wrony na sosnach wciąż odbywają hałaśliwe wiece. Słychać nieustannie donośne ich krakanie. Upajające, wesołe, nie dające spokoju krakanie! Chciałoby się rzucić do djabła