Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.


10-y serpnia.
Wielmożny Pan Pająk-Smith.
Szanowny Panie.

Piszę do pana z drugiego rozwidlenia wierzby przy stawie na łące. Pode mną rechocą żaby, nade mną wywodzi trele skowronek, a dwa małe rude djablątka nie przestają śmigać po pniu w dół i na górę. Siedzę tutaj od godziny — znalazłam jak stworzone do siedzenia miejsce przy zbiegu dwóch gałęzi i urządziłam sobie świetny fotel za pomocą dwóch ściągniętych z kanapki poduszek.
Wdrapałam się na górę z teczką i piórem, mając nadzieję spłodzenia nieśmiertelnego arcydzieła, ani rusz jednak nie mogłam poradzić sobie z moją bohaterką — nie mogę skłonić jej do zachowania się tak, jak chcę, aby się zachowywała — dałam jej też na razie spokój i piszę do pana (z deszczu pod rynnę, bo i pana nie mogę zmusić do postępowania tak, jak chcę, aby pan postępował).
Jeśli pan jest w swoim przerażającym New-Yorku, chciałabym módz posłać panu w tym liście kawałek ślicznego, orzeźwiającego, słonecznego widoku ztąd. Wieś jest rajem po tygodniu deszczu.
Kiedy mowa o raju — czy pamięta pan księdza Kellogga, o którym pisałam panu zeszłego lata? — wikarego małego, białego kościołka wiejskiego? Biedny, poczciwy starowina umarł tej zimy na zapalenie płuc. Bywałam kilkakrotnie na jego kazaniach i zapoznałam się dokładnie z jego teologją. Wierzył do ostatka, w to wszystko, w co wierzył od początku. Wydaje mi się, że człowiek, który mógł nie zmienić ani jednego ze swych poglądów w ciągu czterdziestu siedmiu lat, powinien być pokazywany w muzeum osobliwości. Mam nadzieję, że dostał w niebie harfę i złotą koronę; był taki pewien, że je tam znajdzie.