Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

bez względu na to, czyją są one własnością, napawać się wszystkiemi widokami, pluskać się w każdym strumyku i cieszyć się tem wszystkiem tak samo zupełnie, jak gdyby należało wyłącznie do mnie, i... nie potrzebuję płacić za to żadnych podatków!


Niedziela wieczorem, około jedenastej; mam zażywać snu dla piękności cery, ale piłam na obiad czarną kawę i niema dla mnie snu piękności.
Dzisiaj zrana oświadczyła pani Semplowa panu Pendletonowi tonem bardzo stanowczym:
— Musimy wyjechać o kwadrans po dziesiątej, żeby zdążyć do kościoła na jedenastą.
— Dobrze, Lizko — zgodził się „panicz Jerry“. — Niech tylko konie będą gotowe, a gdybym nie był gotów, jedźcie sami, nie czekając na mnie.
— Będziemy czekali — rzekła.
— Jak chcesz — odparł — nie zatrzymujcie tylko zadługo koni.
A potem podczas kiedy pani Semplowa robiła niedzielną tualetę, kazał Karusi zapakować koszyk z lunchem, a mnie polecił ubrać się prędziutko jak na pieszą wycieczkę, poczem wykradliśmy się cichaczem tylnem wyjściem i poszliśmy łowić ryby.
Sprawiło to straszny zamęt w gospodarstwie, obalając cały porządek domu. W niedzielę jada się w Wierzbinkach o drugiej. Ale „panicz Jerry“, nie licząc się z tem, zamówił obiad na siódmą; zawsze przerzuca godziny posiłków zależnie od swoich zachceń; zupełnie, jak gdyby to była restauracja. Ani Karusia, ani Andrzej nie mogli z tego powodu pojechać do kościoła. Zapewnił ich jednak, że to bardzo dobrze, bo nie uchodzi dla nich obojga jeździć bez przyzwoitki. W rzeczywistości wszakże potrzebne mu były konie, bo chciał przejechać się ze mną. Jak się