Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

i siedem poematów. Te, które porozsyłałam do rozmaitych miesięczników, powróciły wszystkie bez wyjątku z pośpiechem iście dworskim. Ale mniejsza o to. „Panicz Jerry“ czytał je — przywiózł pocztę, nie mogłam więc ukryć przed nim całej sprawy — i powiedział, że są okropne. Świadczą, że nie mam zielonego pojęcia o tem, co piszę („panicz Jerry“ nie ma zwyczaju owijania w bawełnę i poświęcania prawdy dla względów grzeczności). Za to ostatnią nowelkę — właściwie krótki szkic, którego scenerją jest kolegjum — znalazł wcale niezłą; kazał ją przepisać na maszynie i postał do redakcji jednego z miesięczników. Trzymają już ją tam dwa tygodnie; może namyślają się, czy odesłać.
Szkoda, że pan nie może widzieć w tej chwili nieba. Całe skąpane jest w niesamowitem pomarańczowem świetle.
Nadciąga burza.


Przed chwilą zerwała się. Padają ciężkie, wielkie jak groch krople, dudniąc po okiennicach. Pobiegłam pozamykać okna, a Karusia popędziła na poddasze, obładowana szkopkami od mleka, aby poustawiać je wszędzie, gdzie dach przecieka. W tej samej chwili, kiedy chciałam zabrać się znów do przerwanego listu, przypomniałam sobie, że zostawiłam pod drzewem w ogrodzie owocowym pled, poduszkę, kapelusz i poezje Matthew Arnolda. Pośpieszyłam, aby je uratować, ale wszystko przemokło do nitki. Czerwony kolor okładki przeciekł wewnątrz książki. Różowe fale będą oblewały odtąd „Wybrzeże Duwru“.
Burza jest wielce kłopotliwa na wsi. Trzeba myśleć o tylu najrozmaitszych rzeczach zostawionych na dworze i mogących zmoknąć.