Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.


30-y wrześniał

Drogi Ojczulku.
Długo jeszcze zamierza pan piłować mnie tem stypendjum? Nie spotkałam nigdy człowieka tak zaciętego, upartego, nielogicznego, nieprzystępnego, nie umiejącego postawić się w cudzem położeniu, niezdolnego zrozumieć innego światopoglądu po za swoim własnym.
Woli pan, abym nie przyjmowała dobrodziejstw od obcych.
Obcych? A kim pan jest? Czy istnieje na świecie ktoś, kogo znałabym mniej? Gdybym otarła się o pana na ulicy, nie wiedziałabym nawet, że to pan.
Otóż widzi pan, gdyby pan był normalnym, rozsądnym człowiekiem, gdyby pan pisał miłe, pocieszające, ojcowskie listy do pańskiej małej Agi, odwiedzał ją od czasu do czasu, głaskał ją po głowie, mówiąc, jak bardzo pan się cieszy, że jest taką dobrą dziewczynką — nie ośmieliłaby się może żartować z pana na pańskie stare lata, ale posłuszna byłaby panu na skinienie, co przystało znającej swój obowiązek córce, jaką słusznie spodziewał się pan, że pańska pupilka się stanie.
Od obcych! Rzeczywiście! Mieszka pan w szklanym domu, panie Smith!
A zresztą, wcale to nie żadne dobrodziejstwo, to nagroda. Zasłużyłam na nią usilną pracą. Gdyby żadna ze studentek nie okazała szczególnych postępów w angielskim, nie przyznałby Komitet stypendjum nikomu. Nie przyznawał go w ciągu kilku ostatnich lat. Nadto — ale na co się zdało dyskutować z mężczyzną? Należy pan, panie Smith, do płci pozbawionej zmysłu logiki. Przemówić do mężczyzny można dwoma tylko sposobami: pochlebstwem albo grubjaństwem. Wstręt mam do zyskania czegokolwiek od mężczyzny pochlebstwem, ergo — muszę być grubjańską.