daczka, że nie przebrną przez zimę i żadnej nie widzi na to rady; ja także nie widzę. Za sto dolarów możnaby kupić dla nich węgiel i obuwie dla trojga dzieci, aby mogły chodzić do szkoły i jeszcze odłożyć coś, aby biedna dziewczyna nie potrzebowała zagryzać się, jak kilka dni przechodzi bez roboty.
Pan jest najbogatszym człowiekiem, jakiego znam. Jak pan myśli, nie miałby pan na zbyciu stu dolarów, bez których ostatecznie mógłby się pan obejść? Ta biedna dziewczyna zasługuje na pomoc daleko bardziej, niż ja. Gdyby nie ona, nie zwróciłabym się z tą prośbą do pana. Matka mniej mnie wzrusza — taka galareta!
Wścieka mnie po prostu widok ludzi, wiecznie wzdychających, przewracających oczami i powtarzających z poddaniem: — „Może to wszystko dla naszego dobra!“ chociaż doskonale wiedzą, że ani się śni, żeby tak było. Pokora, rezygnacja, czy jak się tam to wszystko nazywa, jest zwyczajnie brakiem woli i chęci. Ja należę do bardziej wojującego kościoła!
Muszę przygotować na jutro całego Schopenhauera — najokropniejsza, podług mnie, część filozofji. Profesorowi naszemu zdaje się widocznie, że nie mamy prócz tego nic innego do roboty. Zabawny starowina; chodzi wiecznie zamyślony, z głową gdzieś w obłokach i łypiącemi nieprzytomnie oczami, ilekroć zdarzy mu się dotknąć realnego gruntu. Usiłuje ożywiać swoje wykłady rzekomemi dowcipami, przy których staramy się naturalnie uśmiechać, zapewniam pana jednak, że niema w nich nic zabawnego. Cały wolny swój od wykładów czas poświęca na rozmyślanie, czy świat istnieje w samej rzeczy, czy też wydaje nam się tylko, że istnieje.
Jestem pewna, że moja, ślepiąca oczy nad igłą, dziewczyna nie ma żadnych pod tym względem wątpliwości.
Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.