z gimnastyki i zaniosłam im go zaraz po lunchu. Szkoda, że pan nie mógł widzieć wyrazu twarzy młodej żywicielki rodziny. Była taka oszołomiona, szczęśliwa i wzruszona, że wyglądała prawie młodo, a ma przecież tylko dwadzieścia cztery lata. Czy to nie okropne?
W tej chwili wydaje jej się, że wszystkie błogosławieństwa spłynęły na nią naraz. Ma stałą, zapewnioną na dwa miesiące z góry, robotę — ktoś wychodzi za mąż i dostała do szycia wyprawę.
— Dzięki Najwyższemu! — zawołała matka, zrozumiawszy wreszcie, że ten mały skrawek papieru przedstawia wartość stu dolarów.
— To nie Najwyższy — odparłam — tylko Długonogi Ojczulek, (tak nazwałam pana, panie Smith).
— Ale Najwyższy natchnął go tą myślą! — upierała się,
— Wcale nie! To ja sama podsunęłam mu ją.
Pewna jednak jestem, Ojczulku, że Najwyższy odpowiednio pana wynagrodzi. Zasługuje pan na darowanie panu dziesięciu tysięcy lat mąk czyścowych.
Niech Wasza Królewska Mość raczy wysłuchać:
— „Dzisiejszego rana na śniadanie pasztet z piersi indyczej i gęś. Kazałem też podać sobie kubek herbaty, — wywaru z ziół chińskich, którego nigdy jeszcze nie piłem“.
Nie obawiaj się, Ojczulku, nie zwarjowałam, cytuję tylko Samuela Pepysa. Czytamy go w związku z historją Anglji, jako pracę źródłową. Rozmawiamy teraz z sobą wszystkie trzy: Sallie, Julja i ja, stylem 1660-go roku. Niech pan posłucha: