Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

pilnuje i nie przeziębia. Te ciągłe deszcze tyle sprowadzają wilgoci.

Bardzo, a bardzo oddana panu,
Aga.

P. S. Przyszło mi w tej chwili na myśl coś strasznego. Czy ma pan lokaja? Ogromnie się boję lokajów i gdyby taki pan miał otworzyć mi drzwi, zemdlałabym chyba na progu. Jak się do takiego odezwać? I co mam powiedzieć? Nie znam pańskiego nazwiska. Czy mam się zapytać o pana Smitha?






Czwartek rano.
Najdroższy, najgoręcej ukochany paniczu Jerrie, Pająku, Długonóżku, Ojczulku, Pendletonie, Smithie!

Spałeś tej nocy? Ja — nie. Ani na jedną chwileczkę. Byłam zbyt olśniona, oszołomiona i szczęśliwa. Chyba nigdy już nie będę mogła spać — ani jeść. Ale mam nadzieję, że ty spałeś. Powinieneś spać, bo musisz prędko wyzdrowieć, abyś mógł jaknajprędzej przyjechać do mnie.
Drogi mój, nie mogę znieść myśli, że taki byłeś chory, a ja nic a nic o tem nie wiedziałam. Doktór, sprowadzając mnie wczraj do powozu, powiedział, że w ciągu trzech dni uważano cię prawie za straconego. O, najdroższy, gdyby się to stało, zgasłoby dla mnie światło na ziemi. Przypuszczam, że kiedyś, w dalekiej przyszłości, jedno z nas będzie musiało opuścić drugie; ale wówczas będzie miało każde za sobą tyle przeżytego szczęścia, iż żyć będzie mogło wspomnieniami o niem.
Chciałam rozweselić cię moim listem, a tymczasem widzę, że muszę podnieść naprzód na duchu siebie samą. Bowiem, pomimo ogromu szczęścia, o jakiem nie mogłam nigdy śnić, ani marzyć, czuję się dziwnie