Więc Królik wpadł do nory i przytulił uszy,
A wtem Orlica, ostre sposobiąc pazury,
Uderza z góry.
«Królowo ptaków! niech mój głos cię wzruszy,
Rzecze Jelonek; nie gub mi sąsiada:
To mój kum i przyjaciel; miej wzgląd na nas obu,
Bo gdy on życie postrada,
Ja za nim pójdę do grobu.»
Lecz któż z rabusiem wygrał kiedy sprawę?
Owad, trącony skrzydłem, upadł na murawę
Omdlały, ledwie żywy; a Orlica chciwa,
Królika w szpony porywa.
Jelonek, rozżalony, zemstę poprzysięga;
Dąży w górę szybkim lotem,
Pod niebytność Orlicy gniazda jej dosięga
I wszystkie jaja gruchocze na szczęty.
Dopieroż Ptak za powrotem
W skargi, groźby i lamenty!
Lamenty, groźby, skargi, na nic się nie zdały:
Niszczyciel znikł bez śladu. Orlica, w rok potem,
Wije gniazdo na szczycie niedostępnej skały,
Znosi jaja: Jelonek, mszcząc zgon towarzysza,
Znów je tłucze. Pół roku, wraz z matką strapioną,
Echa żałosne płakały.
Wreszcie Orlica wzywa pomocy Jowisza,
Składa mu jaja na łono,
Pewna, że z pod takiej straży
Wziąść ich nikt się nie odważy.
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.