Był krzak jaśminu, trochę macierzanki
I koło dróżki
Róża kwitnąca.
Wtem, licho wniosło zająca.
Wkradł się pomiędzy zagony
Gość nieproszony,
Młode listki skubał z rzepy,
Zjadał sałatę, kapustę,
Z kory poogryzał szczepy
I wszelką czynił rozpustę.
Tropił Ogrodnik i ścigał natręta;
Lecz, gdy mu wreszcie konceptu nie stało,
Przed Jaśnie Pana wytoczył rzecz całą.
«Ten rabuś, rzecze, ta bestya przeklęta
Już mi kością w gardle stoi;
Jak wąż umyka z pod kija,
Wszystkie zasadzki omija
I kamienia się nie boi:
Istny djabeł, nie zając! — Skończą się te psoty,
Odrzekł Jaśnie Pan łaskawie;
Djabeł nie djabeł, ja mu łaźnię sprawię:
Niechno mój Doskocz weźmie go w obroty,
Zje licha szarak, jeśli się wywinie.
Jutro ciebie nawiedzę: zrobim polowanie
I kot, co tyle zbroił, tobie się dostanie.»
Jakoż przybył nazajutrz w porannej godzinie,
Za nim sług cała zgraja, dojeżdżacze, charty.
«Trzeba coś zjeść, Pan rzecze; głodnym nie na żarty:
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.