I my możemy zostać. Lecz zważajcie bacznie
Na to, co powie jutro. Teraz, lube dzieci,
Najedzcie się i śpijcie, bo już noc zapada.»
Błysnął świt, weszły zorze, słońce dawno świeci,
Lecz na łanie żadnego nie widać sąsiada.
Ptak odleciał, a Rolnik znów z synem przychodzi.
«Patrz! rzecze, tak to zwykle z sąsiadami bywa:
Każdy przyrzeka i każdy zawodzi.
Już w całej wiosce rozpoczęte żniwa,
A u mnie niema nikogo.
Idź do krewniaków, proś, niech nam pomogą.
Jutro ze świtem wyruszymy w pole,
A plon pojutrze już będzie w stodole.
Wraca Skowronek do swojej gromadki:
W gniazdku popłoch i lamenta.
«Krewnych zaprasza!...» wołają pisklęta.
«To nic: śpijcie, lube dziatki;
Nic złego nam się nie stanie.»
Dobrze mówił Skowronek. Wstały ranne zorze,
Pusto i głucho na łanie.
Rolnik znowu nadchodzi i ogląda zboże.
«Spostrzegam, rzecze, w jakim byłem błędzie:
Pomnij, mój synu, że zawsze i wszędzie
Człowiek najlepiej sam sobie pomoże.
Na całym świecie ludzie są jednacy:
Od trudu każdy gładko się wywinie;
Lecz daj biesiadę, a w jednej godzinie
Przyjdą sąsiedzi i przyjdą krewniacy.
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/336
Ta strona została uwierzytelniona.