Ta strona została uwierzytelniona.
Wtem, z głębi lasu się zjawia
Człek, nawskróś deszczem zmoczony.
Rzekł Satyr: «Bądź pozdrowiony!»
I misę przed gościem stawia.
Przechodzień zasiadł z pośpiechem.
Lecz go zziębiła ulewa;
Więc najprzód dłonie rozgrzewa
Ciepłym ust swoich oddechem;
A potem, pieszczoch nielada,
Na łyżkę dymiącą dmucha.
Satyr spogląda i słucha:
«Co czynisz, gościu?» powiada.
«Oddech polewkę mi studzi
I grzeje skostniałe dłonie.
— Więc opuść moje ustronie,
Rzekł Satyr, wróć między ludzi.
Strach mię przenika do głębi,
Żeś u mnie przyjął schronienie.
Precz z człekiem, którego tchnienie
Zarazem grzeje i ziębi!»