Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.

Po zejściu więc skorupy bieżąc koło błonia,
Ujrzał na świeżą trawę puszczonego Konia.
Co za radość! lecz chudziak, bojąc się nie sprostać:
«Szczęśliwy, rzecze, ktoby ciebie schrupał.
Ej! czemuż ty nie baran, byłbym cię już łupał,
A tak muszę frantować, ażeby cię dostać...
Frantujmyż.» Bierzę zatem ułożoną minę,
Stąpa z partesów nakształt spasłego prałata,
Powiada się być uczniem Hipokrata,
Ziółek szukanie, kładzie za drogi przyczynę,
Których zna moc i własności,
I chce oddać usługę jego końskiej mości;
Gdyż paść się tak, nie będąc wiązanym na linie,
Znaczy słabość w medycynie.
Lekarstwo tedy gratis oświadcza mu w duszy.
Pan Ogierowicz (nie w ciemię go bito)
«Mam, rzecze, uczciwszy uszy,
Sprosny wrzód, który mi się zakradł pod kopyto.
— Nie troszcz się, moje dziecię, jespan medyk powie;
Z leków skutecznych wzrosła moja sława:
Każemy się natychmiast ustąpić wrzodowi,
I cyrulictwo bowiem jest moja zabawa.»
Tymczasem z tyłu zachodzi,
Rzkomo nogę ogląda, a do brzucha godzi.
Zwąchnął Koś, i nie chcąc tego czekać losu,
Podnosząc nogę ochotnie,
Z całej siły tak go grzmotnie,
Iż w paszczy narobił bigosu.