Jeden z nich trochę dalej, z milczeniem przystojnem,
Łagodny i uniżony;
Drugi zaś zdał mi się być burdą niespokojnym:
W żółtym bucie z ostrogą chodził napuszony,
Ogon zadarł do góry,
I lśniącemi błyskał pióry,
Głos przeraźliwy, na łbie mięsa kawał,
Jak gdyby kto powykrawał.
Ręce miał, któremi się sam po bokach śmigał,
Albo na powietrze dźwigał.
Ja, lubo z łaski boskiej dosyć jestem śmiała,
Ażem mu srodze naklęła,
Bo mnie z strachu drżączka wzięła,
Jak się wziął tłuc z tartasem obrzydły krzykała.
Uciekłam tedy do jamy.
Bez niego, byłabym się z zwierzątkiem poznała,
Co kożuszek z ogonkiem ma tak, jak my mamy.
Minka jego nie nadęta,
I choć ma bystre ślepięta
Dziwnie mi się z skromnego wejrzenia podobał:
Jak nasze, taką samą robotą ma uszka,
Coś go w nie ukąsiło, bo się łapką skrobał:
Szłam go poiskać, lecz mi zabronił ten drugi
Tej przyjacielskiej usługi,
Kiedy nagłego narobił łoskotu,
Krzyknąwszy na mnie z gniewem: kto to tu? kto to tu?
— Stój, rzecze matka; córko moja luba,
Aż mrowie przechodzi po mnie!
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/423
Ta strona została uwierzytelniona.