Zaraza wszystkich zesłabiła wcale:
Nie widać było, by który
Pokarmu dla się szukał i napicia;
Każdy z nich chory, smutny i ponury,
Czekał na koniec mdlejącego życia.
Liszki do kaczek już się nie skradały,
Wilk się nie czaił na niewinne cielę,
Synogarlice z krzaków pozmykały...
Zniknęła miłość, zniknęło wesele!
Lew zatem, zwierzęcego król udzielny państwa,
Uczynił walną radę z swojego poddaństwa:
«O moi, rzecze, mili przyjaciele!
Czujemy złe powszechne, i wątpić nie trzeba,
Że to za nasze winy jest z wyroku nieba.
Kto tu z nasz najwinniejszy, niechaj na ofiarę
Pójdzie gniewu boskiego; może srogą karę
Ubłagamy tym czynem; może (kto zaprzeczy?)
Jednego zguba skazę powszechną uleczy.
Dzieje stare nas uczą, że w takowej mierze
Za niewinnych szło jedno najwinniejsze zwierzę.
Nie pochlebiajmy sobie, i bez pobłażenia
Chciejmy ściśle rozważyć stan swego sumienia.
Co się więc tyczy najprzód mnie samego,
Wyznaję, iżem dość poczynił złego.
Nieraz bez prawa żadnego napadłem
Na cudze stada i sąsiedzkie sioła,
Bydląt niewinnych tysiące pojadłem,
Cóż mi te, proszę, zrobiły? nic zgoła.
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/478
Ta strona została uwierzytelniona.