Który w jatkach rzeźniczych wziąwszy wychowanie,
Z rzezacką rubasznością krzyknął: «Stój, gałganie,
Pokażno, co tam niesiesz?» I wnet do koszyka
Bez ceremonii nos wtyka
I chce zrzucać pokrywy; ale Pudel śmiało
Stawia kosz, i chwyciwszy za ucho brutala
Aż mu we łbie zaszumiało,
Na kamienie go obala
I gdzie może, ostremi zęby tnie mazgaja,
Że co brytan się dźwignie, to znów leży w błocie.
Lecz wtem, psów ulicznych zgraja
(Bo któremuż gdzie miastu brakło na hołocie?)
Ze wszystkich stron się zbiega; i zgłodniała tłuszcza,
Wprost do kosza z obiadem wściekły szturm przypuszcza,
Nie mięszając się do bitwy.
Widząc to Pudel (i któż mu przygani?
Tonący chwyta się brzytwy;)
Na ten raz wierność chowa do kieszeni
I grzecznie do psów rzecze: «Panowie kochani!
Ponieważ bardzo, widzę, jesteście zgłodzeni,
Pozwólcie więc, przyjaciele,
Niech ja sam tym obiadkiem waćpanów obdzielę.»
Jakoż słowa dotrzymał: oddał psom barszcz z rurą,
Pieczeń z twardej zrazówki i z podlewą burą,
I przydymioną jarzynę,
I spaloną leguminę,
I ser spleśniały
I chleb zczerstwiały,
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/567
Ta strona została uwierzytelniona.