Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/600

Ta strona została uwierzytelniona.

Biegł Pies, wywiesiwszy ozór.
Bogdaj takich dozorców! Przez czas drogi wszystek
Nie tknął się swego podwładnego łytek;
Owszem, bawiąc go, to z boku harcuje,
To się naprzód wysforuje,
Ogonem wciąż dla zachętu
Krętu-wętu.
Szli tak aż do południa. Pan na skwar narzekał,
Siadł pod drzewem i zasnął. Tegoć Osioł czekał.
Obejrzał się, najprzód darń przy drodze zsiekał;
Potem podstrzygać zaczął czubek miedzy;
Nakoniec, przez rów hopsa,
Widzi się w łące, jakoś mimo wiedzy.
Nie znalazłci tam przysmaków,
Chwastowiska ni bodziaków,
Lecz koniczyny do pasa.
«Będziesz się miała z pyszna! tylko ty, człowiecze,
Zmiłuj się, śpij!» Tak westchnął i siecze a siecze.
Psu oskoma i pokusa:
«Mój Osłosiu, od rana jestem na czczo: mdli mię;
Ty masz wędzonkę w jukach, aż ztąd czuć po dymie:
Pozwól, że dam jej całusa!
Wiesz jak zrobim? ja stanę na łapy dębkiem,
A ty przyklęknij na jedno kolano.»
Nasz egoista, jakby do muru gadano,
Siecze a żuje milcząc. Aż wreszcie, półgębkiem
Wypchanym koniczyną: «Co się tu wałęsasz?
Poszedłbyś Psie do nogi! Jak Jegomość wstanie,