A głód doskwierał; więc nie tracąc czasu,
Siedli wśród lasu
I zaczęła się narada.
Królewicz na losy biada:
Jakże śmiał dotknąć cios niezasłużony
Jego, dziedzica korony!
Rozprawiał o tem długo i szeroko.
Magnat nos zwiesił, kupiec łamał dłonie
I łzawe przecierał oko.
Tylko Pasterz, w całem gronie,
Radził, złej doli w oczy spojrzeć śmiało.
«Nie płaczcie, mówił, na co to się zdało?
Ot, lepiej niech każdy, szczerze,
Do roboty się zabierze:
Świat cały przecie można obejść pracą.»
Pasterz śmiał to powiedzieć? Zuchwalec! ladaco!
Śmiał wyrzec mądre zdanie, przy królewskim synu,
Człowiek z gminu!
Szczęściem, że ludzi niedola jednoczy,
Więc mu to uszło na sucho.
Kupiec westchnął, obtarł oczy
I rzecze z dobrą otuchą:
«Gdy, wedle Pasterza zdania,
Praca ma być naszym celem,
Zostanę nauczycielem;
Będę uczył mnożenia i odejmowania.
— Ja, rzekł Królewicz, moi przyjaciele,
Kurs dyplomacyi otworzę.
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/754
Ta strona została uwierzytelniona.