Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/760

Ta strona została uwierzytelniona.

Lampart kazał, by wielcy dworu dostojnicy
Udali się na dwór lwicy,
I z okazyi tak wielce miłego zdarzenia,
W jego imieniu złożyli życzenia.
Sam zaś, doświadczonego w niejednej potrzebie,
Lisa wezyra przywołał do siebie.
«Czemu się trwożysz, rzecze, iż Lew się narodził?
Ojciec mu zmarł, więc żałuj biednego sieroty.
Zamiast, ażeby nam szkodził,
U siebie znajdzie dosyć do roboty,
Jeśli dziedziczne swoich przodków włości
Zechce utrzymać w całości.»
Lis wstrząsnął głową. «Wielki padyszachu!
Nie dziw się, że drżę ze strachu
Słysząc o Lwa zrodzeniu nowinę radosną;
Podług mnie, teraz winno być twym celem
Zostać jego przyjacielem;
Lub, nim pazury i kły mu wyrosną,
Staraj się, swego sąsiada i brata
Zgładzić ze świata.
Działaj, póki czas jeszcze, Najjaśniejszy Panie!
To moje zdanie.»
Napróżno wezyr prawił. Sułtan spał spokojnie,
O przyjaźń nie dbał, nie myślał o wojnie,
Z nim spał lud, wojsko drzemało:
Aż w końcu Lwiątko wielkim Lwem się stało.
Lampart w strach! z sąsiadami zawiera przymierze,
A Lew tymczasem wszystko pustoszy dokoła,