I głodem wielce dręczony,
Chodzi jak struty.
«Tfu, do licha! pomyślał; jam nie bity w ciemię,
A znoszę takie męczarnie!
Dokądże to chamskie plemię
Drwić ze mnie będzie bezkarnie?
Śledzę, czatuję od zmroku do świtu,
I już mi nawet konceptu nie staje
Na lada figiel wart lisiego sprytu;
Biedzę się, trudzę, aż mi pęka głowa,
A Chłop wykarmi, utuczy, sprzedaje,
I bez zachodu grosz do skrzyni chowa.
Onegdaj, wpadł mi w łapy jakiś kogut stary:
Twardy, chudy jak trzaska, sama skóra, kości,
A przecie (wstyd powiedzieć), szczęśliwy bez miary,
Zjadłem go, płacząc z radości!
Czekaj, Chłopie! masz rygle, masz wrota i pieski,
Lecz jam ci przysiągł zemstę do grobowej deski:
Zobaczym, czyje na wierzchu.»
Kiedy to mówił, o zmierzchu
Wraca Chłop z karczmy, po kwaterkach pięciu;
Zatoczył się do chaty, padł koło komina,
I w Morfeusza objęciu
Chrapać zaczyna.
Tego czekał Lis zażarty:
Gdy noc zapadła, do kurnika bieży,
Patrzy — i oczom nie wierzy:
Kurnik otwarty!
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/767
Ta strona została uwierzytelniona.