I tak jakoś od niechcenia,
Spojrzał w studnię.
A księżyc świecił przecudnie,
I w cichej wodzie, jego tarcza biała
Jasno błyszczała.
Lis zgrzytnął zębem i wytrzeszczył oko:
«To ser! a ja z głodu ginę!
Skoczyć? ej, nie! za głęboko!»
Gdy tak rozmyśla, w zapale
Wdrapał się na cembrowinę:
Spostrzega wał, a na wale
Okręcone jakieś sznury,
I cebry: jeden na dnie, a drugi u góry.
Dał susa w ceber — i jedzie,
Spuszcza się na dół, ale, zamiast sera,
Żłopnął wody. Aj, gwałtu! co począć w tej biedzie?
Tymczasem dzień zaświtał. Lis z głodu umiera,
Słyszy psów ujadanie i kroki człowieka,
I śmierci niechybnej czeka.
Czekał dwa dni. Już księżyc, zwykłą dążąc drogą,
Trzeciej nocy wydawał się, od prawej strony,
Jak wyszczerbiony,
A tu nie widać nikogo!
Wtem, o radości! czy go wzrok nie myli?
Para błyszczących oczu do studni się chyli:
Wilk! «A witajże, kumie! gościu najmilejszy!
Czekałem cię, jak zbawienia!
Patrz: mam tu coś dla ciebie, coś nie do wzgardzenia,
Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/777
Ta strona została uwierzytelniona.