Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wyglądał w słońcu jak do białości rozpalona stal z grubemi, czarnemi pasmami cieniów i lśniącemi się czerwono żyłami ciemniejszych skał. Nieco ku zachodowi również wyraźnie szczerbiła się na niebie piła niższego odeń i więcej jeszcze oddalonego krateru Lambert. Od samego zachodu ograniczały widnokrąg liczne drobne wyniosłości i skały, łączące się z trzonem znacznie nam bliższego łańcucha księżycowych Karpat, ograniczających Mare Imbrium od południa.
Poza tym łańcuchem, ciągnącym się w kierunku promienia naszego widzenia, od południowego zachodu wznosiły się w dali, na niższych wzgórzach oparte, nieprawdopodobnie olbrzymie turnie Kopernika, jednej z największych gór Księżyca. Jeślim powiedział, że Timocharis błyszczał jak stal rozpalona, to nie mam już porównania na określenie światła, jakie biło z odległości setek kilometrów od owego potężnego pierścienia skał, mierzącego dziewięćdziesiąt kilometrów średnicy!
Na północnym wschodzie sterczały z za licznych wzniesień w niezmiernej oddali same szczyty szerokiego cyrku Archimedesa. Widok od wschodu i od południa mieliśmy zamknięty, z jednej strony niebotycznym pasmem księżycowego Apeninu, z drugiej przepaścistym Eratosthenesem, łączącym się z Apeninem przełęczą, na której właśnie staliśmy.
A w tych ramach Morze Dżdżów. Jakąż straszną ironją wydała nam się ta nazwa, przez starych ziemskich astronomów wymyślona! Pustynia straszliwa, sucha, zimno-szara, poorana tu i ówdzie potwornemi szczelinami, wydęta w lekkie, podłużne garby, ciągnące się od świetnego Timocharisa na widnokręgu ku Eratosthenesowi. Nigdzie ani śladu życia, ani odrobiny zieleni! W słońcu tylko, u stóp olbrzymich odległych kraterów, lśniły się gdzieniegdzie świetne, do pasm drogich kamieni podobne, żółte, czerwone i stalowo-sine żyły jakichś pokładów...