Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z czarnem niebem u góry; brzeg zachodni za to iskrzył się w słońcu białą ścianą, porysowaną ciemnemi żlebami i zjeżoną mnóstwem nieprawdopodobnych iglic, jak gdyby kościanych wieżyc, widniejących na tle czarnych plam cienia. Od południa wał z powodu odległości wydawał się niższy i był podobny do najeżonej kolcami bramy tej strasznej czeluści. U stóp naszych — zawrotna przepaść.
A nad tem wszystkiem, po czarnem, niemigotliwemi gwiazdami zasianem niebie, szło ogniste bezpromienne słońce, coraz bliższe Ziemi, która lśniła trupim blaskiem, wygięta w wązki, ostry sierp, zawieszony nad tym padołem jakby znak śmierci.
Mimowoli w uszach zaszumiały mi słowa Danta:

Vero é che in su la proda mi trovai
della valle d’abisso dolorosa...

I na przypomnienie tych słów w mózgu moim, osłabłym ze znużenia, upału i przestrachu, zaczęła się budzić wizja dantejskiego piekła, które zaiste nie mogło być straszliwszem od tego, co miałem przed oczyma! Poruszające się na dnie olbrzymiego kotła dymy zdały mi się korowodami potępieńczych duchów, wirujących około potwornej postaci Lucyfera, którego kształty przybrał w mych oczach jeden z wulkanicznych stożków... Pełno duchów, straszna procesja potępieńców. Snują się wszędzie, po skalistych stokach czeluści płyną ogromną falą, zsuwają się w głąb żlebami, przewalają się, kotłują, cisną. Niektóre chcą się wznieść w górę, na świat, na słońce, — odrywają się od dna całemi chmurami i opadają znowu jak ołowiane pary na miejsce wieczystej kaźni...
A wszystko odbywa się w takiej strasznej, dreszczem przejmującej głuszy...