Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Swiat zaczął mi w głowie wirować; czułem, że jestem blizki utraty przytomności.
Wtem doleciał mnie płacz. Byłem tak oszołomiony, iż w pierwszej chwili sądziłem, że istotnie słyszę głos potępieńców... Ale tym razem nie była to wizja. Rzeczywiście słychać było płacz przez rurę, łączącą głowy naszych powietrzochronów.
Oprzytomniałem nieco i spojrzałem dokoła. Woodbell, oparty plecami o skałę, stał blady ze spuszczoną głową; Varadol, podobny z ruchów do dzikiego zwierza na uwięzi, chodził niespokojnie o ile mu grunt i długość rury na to pozwalały i rozglądał się, jak gdyby szukał wśród tych turni drogi i wyjścia. Marta klęczała na ziemi z czołem przy kolanach i trzęsła się od łkania.
Niezmierną litością zdjęty, zbliżyłem się ku niej i oparłem zwolna dłoń na jej ramieniu. Wtedy ona z jakąś dziecięcą skargą zaczęła wołać, jak w ową pamiętną długą noc przed śmiercią O’Tamora:
— Na Ziemię! na Ziemię!
Taka głęboka, przejmująca rozpacz była w jej głosie, że nie mogłem znaleść słowa, aby ją pocieszyć. Zresztą, jak to zrobić? — położenie nasze było istotnie rozpaczliwe. Zwróciłem się do Varadola:
— Co teraz będzie?
Piotr ruszył ramionami.
— Nie wiem... śmierć. Wszak stąd zejść nie podobna.
— A gdyby wrócić, — wtrąciłem.
— O tak! wrócić, wrócić! — łkała Marta.
Varadol zdawał się płaczu jej nie słyszeć. Patrzył przez chwilę przed siebie, a potem odpowiedział zwracając się do mnie:
— Wrócić... chyba po to, aby straciwszy wiele drogiego