Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ona dla nas wygodną i równą drogę. Kierunek jej północno-wschodni jest nam bardzo na rękę, gdyż zawiedzie nas prosto na płaszczyznę między Archimedesem a Timocharisem, którą przebyć nam trzeba. Archimedesa nie widno wcale teraz, gdy jesteśmy na płaszczyźnie. W stronie, gdzie się powinien znajdować, stoją tylko przed nami drobne, strome wyniosłości, podobne do górzystej wysepki wśród morza. Jest to zapewne grupa »kraterów«, wznosząca się pod 11° z. dł., a 19° pn. szer. księżycowej. Spodziewamy się wyminąć ją przed zachodem słońca. A potem na północ, wciąż na północ, byle dalej od tej straszliwej strefy, gdzie obok złowieszczego sierpa Ziemi wprost nad głowami wspina się w zenicie zabójcze słońce, jak rumak rozszalały, ognisty i wściekły. O! bo to nie jest nasze ziemskie, życiodajne słońce, ta leniwa kula biała i bezpromienna! — to jakiś bóg zachłanny i szyderczy, bóg niszczyciel i pożerca! A nas czworo, to jedyne żywe ofiary, jakie sobie upatrzył na tej płaszczyźnie śmierci! Musimy mu ujść, nim po raz drugi wypłynie na czarny, złotem wyszyty całun firmamentu.
Przerywam pisanie. Varadol, który zluzował Tomasza, woła od motoru, że na mnie teraz kolej stanąć przy sterze wozu. Tamci już śpią. Marta, jak zwykle, z hamaku swego wychylona z głową na piersi tego — jedynego wśród nas szczęśliwego człowieka!

Pierwszego dnia księżycowego, 4 godz. po zach. słoń., na Mare Imbrium 10° z. dł., 20° 28’ pn. szer. księż.

Już się tedy zaczęła noc, długa — dla której ziemskie doby są cząstkami mniejszemi, niż godziny dla ziemskiej nocy. Ziemia, przechylająca się wciąż ku południu, świeci nad nami, jak wielki, jasny zegar. Z posuwania się cienia po jej tarczy mo-