Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dłonie dziewczyny i iskrzył się na jej białych zębach, widocznych wśród rozchylających się purpurowych warg. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że oni rozmawiają oboje — ta dziewczyna i to słońce.
Za pół godziny już tylko rąbek słonecznej tarczy był widoczny. Kamienna pustynia zczerniała po pod ten skrawek białej jasności, jakgdyby się zamieniła w morze atramentu. Tu i owdzie tylko lśniły gładkie głazy, odbijające sine światło Ziemi. Marta skończyła już hymny i stała wpatrzona w pustynię, z głową opartą o ramię Tomasza.
Wszystkich nas ogarnął dziwny smętek; nawet Piotr, najmniej do lirycznych wzruszeń skłonny, zasępił się i poruszał wargami, jakby odpowiadając z cicha jakimś myślom, czy wspomnieniom. A ja... Hej! jakże szalenie szybo przemknęło to moje życie na Ziemi. Dziwny taniec widm i wspomnień miałem na oczach: śniły mi się nadwiślańskie równiny i chmurne turnie Tatr, a wszystko zaludnione takim nieprzeliczonym orszakiem znajomych, drogich, a pożegnanych już na wieki.
Wtem słońce nagle zgasło. Czerwone protuberance, jak drobne, ogniste języki, drgały jeszcze przez chwilę nad horyzontem, wreszcie znikły i one — a w nagle spadającym na pustynię zmroku, było coś tak niespodziewanego, że mimowoli przycisnęliśmy się do siebie, jak gdyby chcąc się ochronić przed czemś, co się na nas rzuca, jak szary żbik na myśliwca. Ale był to tylko zmrok, nie noc. W tejże bowiem chwili, gdy ostatni rąbek słońca zatonął, wystrzelił na zachodzie słup jasności, zasklepiony na kształt kopuły, a podobny do bajecznej fontanny świetlanego pyłu.
Światło zodjakalne lśniło przed nami w takiej niesłychanej wspaniałości, w jakiej go na Ziemi nigdy ludzkie oczy nie widziały. Patrzyliśmy długo w oniemieniu na ten słup roziskrzony,