Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

każ robota może zająć człowieka, który wie, że wszystko, co robi jest bezcelowe?
A zatem pójdziemy naprzeciw swego losu!

Druga doba księżycowa, 14 godzin popołudniu.
Na Mare Imbrium, 8°54’ z. dł., 32°16’ pn szer. księż., między kraterami c—d.

Jesteśmy ocaleni! — a ocalenie przyszło tak nagle, tak niespodziewanie i w tak dziwny, a... straszny sposób, że do tej chwili nie mogę ochłonąć, choć to już dwanaście godzin mija od czasu, jak śmierć, towarzysząca nam przez dwa ziemskie tygodnie, odwróciła się od nas i odeszła.
Odeszła, ale nie bez łupu... Śmierć nigdy bez łupu nie odchodzi. Jeśli z litości albo z musu pozwoli żyć tym, których już miała w swoich szponach, to bierze sobie za nich okup dowolny, gdzie go znajdzie, bez wyboru...
O wschodzie słońca puściliśmy się w drogę, mocą przyzwyczajenia raczej, niż z jakiej wyrozumowanej potrzeby. Byliśmy pewni, że nie dożyjemy wieczora tego długiego dnia. Jechaliśmy w milczeniu, z tą zmorą śmierci, siedzącej pośród nas i czekającej spokojnie chwili, kiedy będzie mogła wziąć w swe zimne, duszące objęcia. Czuliśmy jej obecność tak żywo, jak gdyby była jakąś uchwytną, dostrzegalną istotą i oglądaliśmy się ze zdziwieniem, że jej nie widzimy.
W tej chwili jest to wszystko już tylko wspomnieniem, ale wówczas było rzeczywistością straszliwszą nad wszelki wyraz. Nie mogę nawet zrozumieć, jak zdołaliśmy przeżyć w takiej ohydnej, niezaradnej trwodze, z tem nieubłaganem widmem na oczach, trzysta kilkadziesiąt godzin! Nie przesadzę, gdy powiem, żeśmy każdej godziny umierali, myśląc, że nieuchronnie musimy