Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zwodziła nas zbyt z wytkniętego kierunku. Posuwaliśmy się dość szybko, a tymczasem owa grupa skał, widna z dala, występowała przed nami coraz wyraźniej. Po godzinie można już było rozróżnić dokładnie poszczególne głazy, fantastycznie spiętrzone, a przypominające do złudzenia ruiny wież i gmachów. Tak mnie uderzyło to podobieństwo, że nie mogłem się wstrzymać od wykrzyku:
— Ależ to wygląda doprawdy jak miasto!
Tomasz, który przez cały czas stał przy oknie i obserwował ze wzrastającem zajęciem widne przed nami skały, odwrócił się żywo na moje słowa. Na twarzy malowało mu się wzruszenie.
— Zdaje mi się, że masz słuszność, — rzekł poważnie, z lekka drżącym głosem. — To w istocie może być miasto...
— Co!?
Poskoczyliśmy wszyscy ku oknu, chwytając za lornetki.
Nawet Piotr odszedł od steru, zatrzymawszy wóz, aby się przypatrzyć temu dziwu. Tomasz wyciągnął rękę:
— Patrzcie — mówił — tam na prawo. Wszakże to są zwaliska bramy kamiennej. Widać oba filary, a w górze trzyma się jeszcze kawałek łuku... Albo tu, w głębi, czyż to nie jest wieża, rozwalona do połowy? A tam, patrzcie, gmach jakiś obszerny, z nizką kolumnadą na przodzie i dwiema ściętemi piramidami po bokach. Ręczę, że ten niby wąwóz, zasypany miejscami mnóstwem głazów, był niegdyś ulicą... Teraz to jest zwalone i martwe... Trupie miasto.
Nie umiem określić uczucia, jakie mną owładnęło.
Im dłużej patrzyłem, tem skłonniejszy byłem do uwierzenia, że Tomasz ma słuszność. W oczach mi rosły coraz nowe wieżyce, łuki i kolumny, kawałki rozsypanych murów i ulic zasłane gruzem gmachów. Światło Ziemi posrebrzało te fantasty-