Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czy wprawdzie jeszcze, iżby tamtą atmosferą można już oddychać człowiekowi, ale w każdym razie nie ulega wątpliwości, że powietrze jest tam gęstsze, niż w przebywanych dotąd okolicach, kiedy mogą się w niem obłoki tworzyć i utrzymywać choćby nizko nad powierzchnią. Dymy kraterów wewnątrz Eratosthenesa opadały natychmiast, jak piasek, na ziemię.
Pokrzepieni tem zjawiskiem, utrwalającem nas w nadziei znalezienia na tamtej stronie Księżyca, a może i pierwej, dostatecznie gęstego powietrza, zaczęliśmy się spuszczać z powrotem ku Mare Imbrium w weselszych znów usposobieniach, choć właściwy cel wycieczki nie został osiągnięty; nie wynaleźliśmy drogi przez pierścień Platona. Schodząc, rozmawialiśmy o tem, co dalej czynić należy. Może na zachodzie od Platona wynaleźlibyśmy miejsce, którędyby się można wydostać na stromy brzeg wyżyny, ale niepodobna odważyć się na to. Gdyby nam się bowiem to nie udało, musielibyśmy zrobić tysiące kilometrów, nimbyśmy okrążyli krawędź Mare Imbrium od zachodu. Znacznie bezpieczniej zwrócić się odrazu na wschód. Może się uda przedrzeć wspomnianą już poprzeczną doliną w paśmie Alp, a nawet gdyby się to okazało niepodobieństwem, to i tak, okrążając cały łańcuch, niewiele stosunkowo drogi nadłożymy.
Z tem postanowieniem zeszliśmy w dolinę. Jakież jednak było nasze przerażenie, gdyśmy nie spostrzegli wozu w tem miejscu, gdzieby stać był powinien! Zrazu sądziliśmy, żeśmy się zabłąkali, ale nie; okolica była ta sama; widno było doskonale głazy, pod któremiśmy wóz zostawili. Mimo znużenia pobiegliśmy ku nim pędem, niedowierzając jeszcze własnemu wzrokowi. Wozu nie było. Staraliśmy się wynaleźć ślady jego kół, aby odgadnąć, w której go mamy szukać stronie, ale na skalistym gruncie nie mogliśmy odkryć żadnego znaku. Ogarnęła nas rozpacz. Żywność, którąśmy wzięli ze sobą, była już zje-