Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz, patrz! tam jest Travancore, — zawołał chory.
— Tam jest Travancore — powtórzyła Marta, jak echo.
— Tam byliśmy szczęśliwi...
— Tak, szczęśliwi...
Chory zaczął się znowu niepokoić.
— Marta! czy ja tam pójdę po śmierci?... Bo widzisz, ja nie chcę... błąkać się tutaj... po tej pustyni... w tem mieście umarłych... Marta, czy ja tam pójdę?...
Marta milczała, schyliwszy głowę, a Tomasz począł znów nalegać...
— Marta, czy ja tam pójdę... po śmierci?... na Ziemię?
Kurcz bólu wykrzywił twarz dziewczyny, ale się przemogła i odpowiedziała cicho, głosem pełnym łez...
— Pójdziesz, na chwilę, na dzień ciszy... Potem powrócisz do mnie.
Oczy zachodziły mu już bielmem śmierci; dłonie bezwładnie opuszczonych rąk były sine i zimne. Drgnął jeszcze raz i szepnął ledwo dosłyszalnie:
— Marta, jak to jest na Ziemi...?
Marta zaczęła znów opowiadać o morzu, o łąkach, o kwiatach, a jemu na ustach osiadał jakiś bolesny lecz spokojny uśmiech i oczy przymykały się zwolna.
Rozwarł je jeszcze raz na chwilę, spojrzał na Ziemię i na słońce, jaśniejące już tylko wązkim rąbkiem nad pustynią, westchnął lekko i skonał z ostatnim błyskiem gasnącego dnia.
Gwałtowny, szalony płacz Marty rozległ się w nagle zapadającym mroku.
Po ciemku już wykopaliśmy grób i przysypaliśmy mu piaskiem oczy.
I znowu jesteśmy w drodze od dwudziestu blizko godzin.
Posuwamy się po równej, piaszczystej pustyni. Minęliśmy