Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w nocy dręczyły, jakby mgła, rozpływająca się w blasku wschodzącego słońca, — krzepi nas ta myśl błogosławiona, że do upragnionego celu naszej ciężkiej pielgrzymki wieziemy zarodek nowego życia — i tak nam jakoś dobrze, tak spokojnie, że aż zdaje nam się chwilami, że nie żałujemy opuszczonej Ziemi.
Czemuż Tomasza niema z nami? Dzielił nasze udręczenia; cóżbym dał za to, gdybyśmy mogli się z nim podzielić nadzieją życia!

Czwarta doba księżycowa, 78 g. po wschodzie słońca, 0° 2’ w. dł., 65° pn. szer. księżycowej.

Dziwny smutek mnie gnębi. Nie wiem zkąd przyszedł i czego chce odemnie? Podróż odbywa się raźno, niebo nad nami zaciąga się zwolna ciemnym błękitem, skroś którego nie wzruszone dotąd gwiazdy poczynają migotać, wszystko zapowiada blizkość owej »ziemi obiecanej«, gdzie mamy nareszcie wypocząć po niewysłowionych trudach, trwających już czwarty miesiąc — a ja zamiast się radować, jestem smutny, coraz bardziej smutny.
Co temu winno? może ta Ziemia, chyląca się wciąż ku widnokręgowi, którą za kilkaset godzin stracimy już z oczu zupełnie, może te groby, znaczące naszą drogę przez okropną bezpowietrzną pustynię Księżyca, może te przejścia wewnętrzne, po których dusza moja nie zdołała jeszcze ochłonąć, a może myśl o tem dziecięciu zmarłego, które się ma narodzić w kraju nieznanym i na los nieznany?
Spokojny jestem, tylko ten smutek nieznośny i to zmęczenie! Oczy nam już oślepły od rażących blasków słońca; nuży mnie widok płaszczyzn dzikich a bezkreśnych i gór przepaścistych, sterczących nad niemi... O gdyby mała, maleńka sadzawka wody! gałązka, trawka bodaj zieleni!...