Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jej powiedzieć, że cieszę się jej dziecięciem, że ją błogosławię za ten dar życia, ale nie mogłem głosu wydobyć.
Chwyciłem tylko jej drobną, wychudłą rękę i wybąkałem coś niezrozumiałego. Spojrzała na mnie, jakby mnie dopiero teraz spostrzegła. Doznałem przykrego ukłucia w sercu, bo wzrok jej mówił mi, że jestem jej tak obojętny, jak tylko człowiek może być obojętnym dla drugiego człowieka. Nagły smutek mnie ogarnął, a ona zauważyła to widocznie, bo uśmiechnęła się do mnie, jak gdyby chcąc naprawić mimowoli wyrządzoną mi przykrość i rzekła, wskazując na dziecię:
— Patrz, Tomasz powrócił, mój, mój Tomasz...
Zrozumiałem wtenczas, że żaden z nas nie zajmie nigdy miejsca w sercu tej kobiety, bo oddane będzie zawsze temu dziecięciu, w którem ona kocha nietylko własną krew i własne ciało, ale także duszę zmarłego kochanka.
W milczeniu zabrałem się do przygotowania pożywienia i napoju dla Marty. Piotr wyszedł za mną z namiotu.
— Cóż ty myślisz o tem wszystkiem? — zagadnął mnie, gdyśmy byli na dworze.
Nie wiedziałem na razie, co odpowiedzieć.
— A cóż, syn Tomasza przyszedł na świat... — wybąknąłem po chwili.
— Tak, syn Tomasza — powtórzył Piotr i zadumał się.
Nie chciałem go więcej o nic dopytywać, wiedziałem, o czem myślał.
Jak gdyby z obawy przed poruszaniem drażliwego tematu, mówiliśmy odtąd ze sobą prawie wyłącznie o wkrótce mającej się rozpocząć podróży. Marta szybko nabierała sił, zdrowie małego Toma zgoła nie budziło obaw, postanowiliśmy więc przed nadejściem najbliższej pierwszej kwadry Ziemi puścić się w drogę. Była to najodpowiedniejsza pora, gdyż na środkowym połu-