Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

życie, grzejąc się przy słabem cieple rozprószonych w atmosferze skośnych promieni słońca i żywiąc się jak ziemskie zwierzęta surowemi ślimakami i porostem. Ale wahanie trwało nie długo; ciekawość i nadzieja przemogły. Zapas żywności mógł nam wystarczyć na dość długi czas; wzięliśmy też ze sobą trochę wyciśniętego z wody torfu, spodziewając się, że w słonecznych okolicach uda się go nam o tyle wysuszyć, aby móc ogień rozpalić. Zresztą postanowiliśmy w razie najgorszym po wyczerpaniu naboju połowy akumulatorów zawrócić do Kraju Biegunowego.
— Życie na biegunie nie jest zbyt ponętne, — mówił Piotr, gdyśmy z Martą żałowali opuszczonej okolicy, — obywanie się bez ognia, uczciwego, ludzkiego pożywienia, a nadewszystko bez promieni słonecznych w tej chłodnej łaźni już mi się sprzykrzyło! To też sądzę, że tylko w razie ostatecznej konieczności powinniśmy powrócić. Zresztą jestem pewien, że znajdziemy w krajach przed nami wszystko, czego nam potrzeba! Wszakże tam jest woda — bo skądże wzięłoby się tyle wilgoci w powietrzu na biegunie, pozbawionym rzek i jeziór? — a jeśli jest woda i jest słońce, to muszą też być drzewa na opał, zwierzęta i owoce na pożywienie...
Tak snując różne domysły, posuwaliśmy się wąwozem wciąż ku południu.
W pierwszych kilkudziesięciu godzinach drogi nie zdarzyło nam się nic godnego uwagi. Wąwóz się skończył i wydostaliśmy się na równinę, podobną do biegunowej, tylko znacznie obszerniejszą. Znać na niej było również niedawną powódź; w promieniach wschodzącego właśnie słońca błyszczały jeszcze tu i owdzie rozlegle, płytkie kałuże. Tutaj zastanowiła nas już odmienna flora, choć od bieguna byliśmy zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów oddaleni. Wśród znanych nam już porostów,