Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 229.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr patrzył długo za odchodzącą, a potem zaczął z cicha liczyć księżycowe dni, któreśmy już przeżyli.
— Dwudziesty trzeci zachód słońca, — odezwał się wreszcie głośno.
— Tak — odparłem bez myśli — dwudziesty trzeci, jeśli policzymy i dnie, spędzone na biegunie, podczas których, co prawda, nie mieliśmy zachodów.
— I co dalej? — spytał Piotr.
Ruszyłem ramionami:
— Nic. Jeszcze kilkanaście zachodów, może kilkadziesiąt lub paręset i będzie koniec. Tom zostanie sam.
— Nie o Toma mi idzie, — rzekł. A po chwili dodał:
— W każdym razie jest źle.
Milczeliśmy dość długo; potem Piotr znów zaczął:
— Marta...
— A tak, Marta — powtórzyłem.
— Trzeba coś postanowić?
Zdawało mi się, że w głosie jego usłyszałem znowu tę nutę, pamiętną mi z okropnej podróży przez Mare Frigoris po śmierci Woodbella. Odezwał się we mnie głuchy bunt. Spojrzałem mu bystro w oczy i odrzekłem z naciskiem:
— Trzeba.
On uśmiechnął się jakoś dziwnie i nic nie odpowiedział.
Tego dnia nie mówiliśmy już więcej o tej sprawie.
Długa noc przeszła w milczeniu i nudzie. Tom był trochę niezdrowy i Marta, zaniepokojona, ciągle nim była zajęta. Patrzyliśmy na jej bezbrzeżną czułość macierzyńską i kto wie, czy nie wtedy właśnie zrodził się w nas nieświadomie wstrętny plan wyzyskania jej miłości dla dziecka, aby ją nakłonić do uległości względem naszych życzeń. W każdym razie ta noc pu-