Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 234.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z was? żadnego! — krzyknęła.
Piotr przybliżył się o krok:
— A jednak musisz wybierać i... wybrać — rzekł z naciskiem.
Jej oczy w niemej rozpaczy zatrzepotały jak ptaki, opętane przerażeniem. Zdawało mi się, że przez chwilę, przez krótką, przelotną chwilę zatrzymały się na mojej twarzy z jakiemś błagalnem wahaniem czy namysłem, — ale nie! to musiało mi się zdawać, napewno tylko mi się zdawało, gdyż w tejże chwili podniosła obronnym ruchem rękę ze sztyletem i wyrzekła twardo:
— Nie wybiorę, a ciekawam, który z was się do mnie zbliżyć ośmieli! Nie chcę żadnego!
I znów, pamiętam, zdawało mi się, że ostatni wyraz zmiękł jej dziwnie w ustach a oczy jej znów się z mym wzrokiem spotkały, — ale niewątpliwie było to tylko złudzenie. Byłem wówczas tak podniecony...
Tom, gdy matka wstała, usiadł na ziemi i patrzył z zaciekawieniem na całą scenę. Teraz Piotr dotknął ręką jego głowy. Marta to spostrzegła.
— Precz! — zawołała z trwogą, — precz! nie zbliżaj się do niego! on mój!
Piotr się nie ruszył. Dotykając wciąż palcami głowy malca, patrzył na Martę uporczywie z szyderczym uśmiechem.
— A co będzie z Tomem? — spytał wreszcie.
Marta zawahała się.
— Z Tomem? co będzie z Tomem? — powtórzyła prawie bezwiednie.
— A tak, gdy my pomrzemy, a on zostanie sam...
Te słowa uderzyły w nią jak piorun. Otworzyła szeroko oczy, jakby dostrzegłszy nagle otchłań, o której dotąd nie my-