Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 237.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wstrzymywanym płaczem i rzucając się na ziemię, poczęła wśród łkań zawodzić z rozpaczą:
— Tomasz! mój Tomasz! mój dobry, ukochany Tomasz!
Wzywała zmarłego, jakby ją mógł wybawić od żywych.
Piotr żachnął się niecierpliwie.
— Niema co mówić ani na co czekać — rzekł. — Ciągnijmy losy.
Chciałem się jeszcze opierać. Było mi duszno i straszno. Chmury powlokły już pół nieba; nad morzem raz wraz przelatywały olśniewające błyskawice. Mały Tom, widząc matkę płaczącą, zaczął sam płakać.
Postąpiłem krok ku Marcie.
— Marta...
— Marta — powtórzyłem, dotykając zlekka dłonią jej ramienia.
— Precz! precz! — zawołała — wy wstrętni! obaj!...
— Ciągnijmy losy — naglił Piotr.
Obejrzałem się. Stał za mną, trzymając w zamkniętej dłoni dwa końce chustki.
— Kto wyciągnie węzełek, ten ją weźmie. — Wskazał głową na leżącą wciąż na ziemi.
Ze mną działo się coś strasznego. W głowie miałem dziwną jasność, byłem nawet spokojny, tylko brakowało mi oddechu, jakby mi kto piersi całą górą przywalił. Patrzyłem na dwa rogi chustki, sterczące z Piotrowej dłoni, i naprzód zajął mnie obrąbek, w jednem miejscu nieco oderwany... Potem przypomniała mi się inna scena, na Mare Imbrium, gdzie tak samo mieliśmy ciągnąć losy — o śmierć... jak teraz o... miłość!
Piotr się niecierpliwił.
— Ciągnij! — zawołał.
Spojrzałem na niego. Twarz miał kurczowo wykrzywioną,