Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 240.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

a potem odwrócił się szybko i podszedł ku Marcie. Spojrzałem i ja na nią i znowu nasze oczy się spotkały, ale teraz wzrok jej wyrażał jakąś bezbrzeżną pogardę czy nienawiść. Odwróciła się natychmiast, gdy spostrzegła, że na nią patrzę.
— Marta, mam być twoim mężem — rzekł Piotr.
— Wiem o tem. — Wymówiła to całkiem obojętnie.
— Marta...
— Co?
— Zbliża się burza...
— Widzę...
Piotr westchnął nerwowo.
— Pójdź, ukryjmy się w pieczarze.
W oczach tliła mu się straszna, zwierzęca namiętność, przez kurczem ściśnięte szczęki z trudem dobywały się słowa, a ciałem jego wstrząsały raz po raz febryczne dreszcze.
Nie śmiałem spojrzeć na Martę. Usłyszałem tylko jej głos, stłumiony, obojętny:
— Dobrze. Idę.
Piotr zawahał się jeszcze:
— Marta, oddaj pierwej sztylet.
Rzuciła nim o ziemię, aż ostrze dźwiękło po kamieniach i nie oglądając się, weszła do groty. Piotr, chwyciwszy Toma na ręce, poskoczył za nią.
W tej chwili oślepiająca błyskawica przeleciała po czarnem niebie i głuchy, echem przedłużony huk grzmotu oznajmił początek burzy. Już i deszcz ulewny zaczynał padać, chłodząc spiekłą i wysuszoną ziemię.
Zakręciło mi się w głowie i runąłem na kamienie, wybuchając straszliwem, niemęskiem łkaniem. Nademną ryczały nieustanne gromy a świat cały ćmił się rozszalałą ulewą.
Tak się ułożyło nasze życie na Księżycu.