Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 265.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wczątek, co będzie z siostrzyczkami robił, lecz obejrzał się tylko na Lilę i Różę, trzymające się w kącie za ręce i wpatrzone w malca, jak zwykle, oczyma pełnemi miłości i podziwu, dotknął palcem zlekka maleńkiej, wrzeszczącej wniebogłosy nowo narodzonej istotki i rzekł, kiwając poważnie głową:
— Wystarczą, mamo, wystarczą...
— Tom — ozwałem się wtedy, dotknięty niemile słowami Marty i zachowaniem się dziecka, — musisz być dla nich dobry.
— A po co? — zapytał naiwnie.
— Aby cię kochały — odpowiedziałem.
— One i tak mnie kochają...
— Tak, my Toma bardzo kochamy — odezwały się dziewczątka prawie jednocześnie.
— Widzisz, Tom — mówiłem dalej kaznodziejskim tonem — one są lepsze od ciebie, bo cię kochają, choć ty może nie zawsze na to zasługujesz. Ale ta mała może cię nie kochać...
Tom nic nie odpowiedział, ale zauważyłem, że spojrzał na dziecko z niechęcią, zmarszczywszy drobne brwi.
Ostatecznie może to i dobrze się stało, że się Tomowi nie brat narodził. Byłby jego niewolnikiem albo — wrogiem...
Wyszedłszy wtedy z izby i później jeszcze przez pewien czas myślałem długo nad straszną ironją ludzkiego istnienia, która przeszła za nami z Ziemi na Księżyc. Przypomniał mi się O’Tamor, biedny, szlachetny marzyciel! Jak on sobie to roił, że tu na Księżycu z dzieci Tomasza i Marty, uchronionych od złego wpływu ziemskiej »cywilizacji«, wyrośnie pokolenie idealne, nieposiadające tych wad i nieznające tych różnic, które są przyczyną odwiecznych nieszczęść ludzkości na Ziemi! — Patrzę na te dzieci i zdaje mi się, że stary, szlachetny marzyciel O’Tamor zapomniał, iż potomstwo człowieka będą zawsze składały istoty ludzkie, noszące w swej piersi zaród tego wszystkiego, co się