Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 279.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla dzieci... — powtórzył raz jeszcze i podparł głowę na dłoni.
Pamiętam tę chwilę, jak dzisiaj. Słońce dotykało już widnokręgu i świat ze złotego zaczynał się stawać purpurowym. Lekki wiatr od morza przynosił nam z ostrym zapachem wodorostów szmer rozbijającej się na żwirze fali i dźwięczne, srebrzyste głosy dziecięce.
Nagle Marta powstała i zwróciła się ku Piotrowi.
— Piotrze, daruj — odezwała się głosem nizkim i ciepłym, jakiego zdawna już u niej nie słyszałem — daruj, ja może... byłam niesprawiedliwa,... daruj, ale ja... widzisz, nie mogłam, nie mogę... Żal mi, żeś miał przezemnie... takie życie...
Wyciągnęła ku niemu rękę.
Piotr powstał również, popatrzył na nią, potem na dłoń wyciągniętą, znów na twarz jej i nagle wybuchnął strasznym, spazmatycznym śmiechem.
— Cha, cha, cha! to dobre! tak jednem słowem, za tyle lat! — cha! cha! cha! — chcesz swobody? dobra myśl! może nowego wyboru? cha! cha! cha! »Piotrze, daruj! Nie jestem już twoją żoną!«
Śmiał się jak opętany i wykrzykiwał różne niezrozumiałe słowa. Potem nagle urwał, odwrócił się i odszedł ku domowi.
Marta stała przez chwilę zmieszana, z wyrazem wstrętu i upokorzenia na twarzy, aż wreszcie i jej nerwy odmówiły posłuszeństwa i wybuchnęła głośnym, nieutulonym płaczem, po raz pierwszy od owej burzy, kiedy została żoną Piotra.
Odszedłem w milczeniu, jeszcze więcej przygnębiony, niż zwykle.
Długą, czternastodniową noc przepędziliśmy prawie nie mówiąc do siebie. Na drugi dzień na pozór wszystko wróciło do dawnego trybu. Wzięliśmy się zaraz zrana do zwykłych dzien-