Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 350.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Odpędzam tę myśl od siebie, a z lubością natomiast i ukojeniem myślę o tem, że za kilkanaście dni księżycowych zobaczę Ziemię. Serce mi drży w piersi tak dziwnie i gorąco, jakgdybym był dwudziestoletnim młodzieniaszkiem i miał iść na schadzkę z jakąś wymarzoną, a nadewszystko drogą Beatryczą, z którą dotąd w snach tylko poważałem się rozmawiać...
Ale — wiem — kochanka moja będzie zimna, niema i daleka i ja tylko będę ku niej wyciągał rozpaczliwe, stęsknione ręce, i ja tylko będę jej wołał przez te nieprzebyte otchłanie niebieskie, ona — ani głos mój usłyszy, ani jedną mi myśl, jedno wspomnienie poświęci.
To jest rzecz dziwna i straszna zarazem, mieć przedmiot swej tęsknoty na niebie... Zdaje mi się, że do tej dalekiej, niewidocznej stąd gwiazdy mej rodzinnej przywiązany jestem długą nicią, zadzierzgniętą o me serce, która może się rozciągać w nieskończoność, ale nie pęknie nigdy. I tak zawieszony u niedostępnego mi już świata, czuję, że ten grunt pod memi nogami jest mi obcy i obcy zawsze będzie...
Straszna jest miłość gwiazd. Bo Ziemia jest dla mnie w tej chwili już tylko gwiazdą, którą kocham nadewszystko. Jeśli są duchy, które ze wspanialszych i światlejszych światów, ze słońc może płomiennych spadają na ciemne planety, to cierpią zaiste, zachowawszy pamięć, najsroższe męczarnie, które i mnie znosić wypadło w udziale...
Ileż razy co dnia powtarzam sobie, że ów pogardzony i obżałowany przezemnie księżycowy ludek karłów, co się nieomal w prochu czołga przedemną, Starym Człowiekiem, jest jednak stokroć odemnie szczęśliwszy...
Teraz oto, skończywszy robotę, snują się te człowieczki dokoła swych domków i uśmiechają się do siebie z pogodą i zadowoleniem. Jan, który naturalnem prawem starszeństwa