Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 354.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyć, co tam jest. Nadto żadnych objaśnień dać mi nie umiała.
Szkoda tych ludzi, bo zginą niewątpliwie, a są dzielni, jak dali tego dowód.


Nadszedł już tedy dzień odjazdu! — Słońce wzeszło od paru godzin i lody już tają; wkrótce siędę do wozu i ruszę ku północy.
Bez żalu żegnam ten kraj, choć wiem, że odjeżdżam, aby nie wrócić już nigdy tutaj.
Tylko... oglądam się jeszcze za grobem Marty na dalekiej wyspie i tak mi dziwnie na sercu...
Wczoraj przed wieczorem kilka godzin spędziłem na tym grobie. Ciężko mi się z nim było rozstawać: to jedyna rzecz, którą kocham na tym świecie. Wziąłem z niego grudkę ziemi — przycisnę ją do ust, gdy będę umierał w dalekim kraju.
Czas mi już w drogę... Księżycowy lud zbiera się, aby mnie pożegnać. Nie szemrają, nie opierają się — wiedzą, że tak być musi. Ada, Jan i dwaj jego bracia mają mi jeszcze towarzyszyć do Kraju Biegunowego. Nie mogłem im tego odmówić...
Tamci trzej nie powrócili jeszcze i zapewne nigdy już nie wrócą. Lecz nie będę już dłużej czekał. Zresztą wszyscy tak są przygnębieni moim odjazdem, że o nich już nawet nie myślą. Jan tylko wspomniał dziś o wschodzie słońca ich imiona i dodał:
— Spotkało ich nieszczęście, bo wyruszyli, nie pytając Starego Człowieka o radę.
Odpowiedział mu nagły wybuch płaczu pośród kilku zgromadzonych dokoła niego.
— Odtąd nie będzie już kogo pytać! — mówili wśród łkań, cisnąc się ku mnie...