Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 359.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

północy rośnie przede mną górskie pasmo; rozróżniam już gołem okiem najwyższe, wieczyście słońcem oświetlone szczyty i wąwóz wśród nich, stanowiący bramę biegunowej kotliny.
Tak mi serce bije...
Dzień dzisiejszy nie będzie miał końca, bo w chwili kiedy słońce zajśćby powinno na tej półkuli, staniemy już na biegunie, w kraju wiecznego świtu, gdzie o każdej godzinie jest równocześnie wschód, zachód i południe dla różnych południków, których węzeł ma się tam pod stopami.
I wtedy — zobaczę Ziemię!


W Kraju Biegunowym.

Po czterech księżycowych dniach podróży, właśnie w chwili, kiedy słońce w okolicach Ciepłych Stawów miało zachodzić, nadeszła wielka chwila: przedarliśmy się przez wąwóz w paśmie gór, stanowiącem graniczny mur biegunowej kotliny.
Z tak ogromnem wzruszeniem wstępowałem w ten kraj, mając oczy utkwione w stronę nieba, gdzie mi się niebawem miała ukazać Ziemia, a gdym ją nagle w szczelinie skał zobaczył, tak byłem do głębi przejęty tym widokiem, że nie zważałem zrazu na to, co czynią moi towarzysze. Dopiero po chwili, podniósłszy się z kolan (bo na kolanach ją witałem, tę ojczyznę moją daleką i z rękami wyciągniętemi tak, jak je dziecko wyciąga ku matce), spojrzałem na moją drużynę. Jan, syn jego najstarszy, i dwaj jego bracia, którzy tu przyszli ze mną, stali dokoła mnie z odkrytemi głowami, skamieniali, z świętą grozą na twarzach, poglądając osłupiałym wzrokiem na półkrąg Ziemi. Ada stała na przodzie i miała ręce wyciągnięte ku gwieździe pustyni.
Sporo czasu upłynęło, nim wreszcie zwróciła się do swoich zadumanych towarzyszy: