Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

Myślał właśnie o tem mądrem zrządzeniu Opatrzności, kiedy wielbłądy naraz prychać zaczęły i wyciągać długie szyje ku popękanej skale z piasku sterczącej. Azis zaniepokoił się i wraz z drugim parobkiem, Selmą, poszedł zobaczyć, coby to tam być mogło. Za chwilę zaczęli wołać obaj na Hafida.
Naszli oni wśród skał drżących z przestrachu przybyszów z księżyca...
Roda, otworzywszy oczy tego dnia, miał wrażenie, że dopiero przed chwilą był zasnął, — zdziwił się też niepomiernie, widząc, że słońce już wzeszło na horyzont i zaczyna dobrze dogrzewać. Po chwili dopiero przypomniał sobie, że jest na Ziemi i że tutaj taki zwyczaj. Towarzysz jego spał spokojnie, zerwał się też zaraz na równe nogi, gdy tylko mistrz się poruszył.
— Co się stało? — spytał, przecierając oczy.
— Nic. Słońce świeci.
Wyszli obaj z kryjówki, zdziwieni jeszcze i tem, że noc przeminęła bez śniegu i mrozu. Okolica po dniu wydała się im niemniej pustą i straszliwą, jak w mroku wieczornym. Przekonali się tylko, że Ziemia nie jest zgoła bujniejszej roślinności pozbawiona, — o kilkadziesiąt kroków przed nimi chwiały się osamotnione drzewa dziwne o wysokich pniach z zieloną koroną liści ogromnych u góry. Natchnęło ich to pewną otuchą, że zdołają tu życie utrzymać, a tylko wspomnienie wczoraj widzianych okropnych potworów duszę im niepokojem zatruwało.
Ostrożnie, oglądając się za każdym krokiem, zaczęli się zbliżać ku drzewom. Po drodze, mijając załom skały, stanęli, nowym a niespodziewanym uderzeni widokiem. Przed nimi wznosiło się coś, niby dom dla wielkoludów w gruz się rozsypujący. Patrzyli na kolumny niesłychanej grubości i na skały na nich spiętrzone, mające stanowić powałę.
— Istoty, które tutaj mieszkały, musiały być znacznie większe od »Zwycięzcy«, może sześć, może dziesięć razy — mówił Mataret zadzierając głowę do góry.